środa, 6 marca 2013

Tajemnica słoweńskich bokserek i dziwnych blondynek - czyli parę godzin z życia bohaterów.

Nie potrafię się długo gniewać. Cholera, to mój słaby punkt, mięknę gdy popatrzysz na mnie tymi swoimi niebieskimi oczkami i wpatrujesz się, aż nie opuszczę rąk, i z niedowierzaniem pokręcę głową. Mieszasz mi w głowie kochanie, oj mieszasz. Teraz też miałam się po chwili przestać obrażać i wylądować razem z tobą na kanapie przed telewizorem oglądając jakiś denny serial, gdzie w prawie każdym odcinku jest bliżej opisana scena łóżkowa. Każesz mi wtedy zamykać oczy, jak mama gdy miałam pięć lat i rodzice oglądali jakąś głupią komedię. Właśnie miałam. Siedzę sama przy ogłupiającym mnie telewizorze, owinięta moim kocykiem w różyczki, przede mną stoi wielki kubek z zimną już pewnie herbatą, a wokoło mnie porozrzucane są chusteczki. Nie, nie chłopak mnie nie rzucił, jak mógłbyś mnie rzucić? Wyjechałeś, obraziłeś się, nie odbierasz telefonu, twoi przyjaciele mnie ignorują? Również nie. Ale obrażony jesteś, ja też. Halo! Ja tu jestem i macham nawet ręką, a to jedna z niewielu aktywności fizycznych, jaką dziś wykonałam. Oczy zamykają mi się, z nosa leci mi niemiłosierny katar, a do tego dochodzi jeszcze cholerny kaszel. Będę chora? Ty się obraziłeś, choroba za to z chęcią zajęła twoje miejsce. Ten twój natrętny kot właśnie ociera się o moje nogi, zaczepia mnie tymi swoimi ostrymi jak szpilki pazurkami. Nienawidzę tego szarego szczura, ale w sumie lepszy on od samotności. Chodź do mnie. Łapię go w ręce i sadzam sobie na kolanach. Ten kot chyba już dawno temu wyczuł, że za nim nie przepadam, odsuwa się ode mnie i wydaje z siebie dziwne dźwięki. Och, kochanie twój pan udaje na mnie obrażonego chwilę musimy pomęczyć się we własnym towarzystwie. Prawie zasypiam, mocniej owijam się kocem, ściszam telewizor i prawie popadam w objęcia krainy snów, lecz nie akurat w tym momencie sobie o mnie przypominasz. Kochanie wybrałeś wspaniały moment. Mój mózg nie kontaktuje, znów zbyt często używa słowa kochanie. Mówisz za szybko, chyba się upiłeś, ahahhhahahhahaha dostaję napadu śmiechu, jesteś pijany, o mamo na prawdę poprawiłeś mi lekko humor. Mówisz za szybko, mówisz niewyraźnie. STOP. Słucham? Twierdzisz, że tyłek Wanka jest całkiem niezły?
- No, a więc. - przerywasz na chwilę i bełkoczesz coś do kogoś. W tym czasie ja podpieram głowę ręką i wprost marzę o tym żeby wskoczyć do łóżka i szczelnie owinąć się kołdrą. - Słonko, nadal jesteś na mnie zła? - momentalnie zmieniasz ton głosu, teraz udajesz, że jesteś małym kotem. - Nie jesteś prawda? To dobrze. Wank robi z siebie idiotę.
- Idziesz mu w tym pomóc prawda? - wcinam ci się w wypowiedź. Może i się nie gniewam, ale mała zadra nadal we mnie siedzi.
- Jesteś zła. Słonko. - przeciąga ostatnie sylaby. Nawalony Wellinger to zły Wellinger. Dobrze, że to nie jest już dziecko.
- Ty mi nie słonkuj tam i nie patrz takim wzrokiem na tyłek Wanka. Wracaj twój kot cię potrzebuje. - twój kot i ja. Dodaję automatycznie w myślach. Andi bełkocze coś jeszcze pod nosem, a ja w celu nie słuchania jak się kompromitują rozłączam się. To będzie długa, dziwna i zwariowana noc, to mówię wam ja Heaven z dziwnym nazwiskiem, które niedługo zmieni na Wellinger. Jak ta ciamajda odważy się w końcu by mnie o to zapytać.
Czekolady! Mój organizm domaga się czekolady. Cholera, nic nie ma. Napisz do kogoś, Heaven znajdź kogoś naiwnego żeby przyniósł ci tabliczkę malinowej czekolady, o, o 23.51.
Rozbrzmiewa dzwonek mojego telefonu. Nie, nie zniosę więcej pijanego Wellingera.
- Lilly? - mówię sama do siebie, co kot skoczka odbiera jako zachętę do czegoś więcej. Ten kot ma dzikie zapędy seksualne gdy ktoś powie coś przy nim na głos powyżej godziny 21. Odbieram telefon, który wibruje w mojej dłoni. - Tak? - mówię lekko przestraszona. Nie rozmawiamy od dawna, nie wiem czemu. Moja ucieczka moja chęć do latania podczas naszego pierwszego, pamiętnego sezonu ze skokami chyba aż tak na nas wpłynęła.
- Cześć Heaven. Macie czas z Andim? - Andim? to zawsze był Andreas, Wellinger, lub ciamajda, której ona nie lubi. - Moglibyśmy się spotkać w piątkę. - Piątkę? Zadziwiasz mnie dziewczyno. - Powspominać. - Wspominać? Nie to zbyt wiele.
- Wellingera nie ma, ale jest jego chętny na wszystko kot i ja czekająca na naiwnych ludzi, którzy przyniosą mi czekoladę.

- Jeszcze raz. Tepes jeszcze raz opowiedz tą historię. - krzyczę z łazienki i nagle z niej wybiegam. - No nie moja wina, ze siku mi się chciało. - siadam koło nich na podłodze. Zapaliliśmy świeczki, ja mam czekoladę, a kot Wellingera ma towarzysza.
- Nie proszę nie! - Prevc wydaje z siebie jakieś dźwięki i nie wiadomo czy chodzi o to szare zwierze skaczące po nim, czy o to, ze dowiem się całej kompromitującej historii o bokserkach w Planicy.
- Siedź cicho. - Jurij ucisza go momentalnie i zaczyna swoją opowieść. - No, a więc. Był koniec sezonu, wiecie wszystko jest już jasne, skacze się już tylko dla zabawy. Niektórzy przenieśli tą zabawę poza skocznię. Wieczorem, jak to wieczorem stwierdziliśmy, że pójdziemy się gdzieś zabawić.  Zaszliśmy do bardzo miłego, miłego od zewnątrz, lokalu. - proszę cię Tepes, zachowuj się normalnie bo zaraz padnę ze śmichu, a Prevca męczy kot ahahaha i dobrze mu tak! - Spotkaliśmy parę dziewczyn, ogólnie to było dziwne bo każda z nich była blondynką. Chciały zagrać z nami w karty. Ten oto, jak zwykle wyrywny - spojrzał na obrażonego Petera i zaśmiał się z niego. - Zgodził się ochoczo jako pierwszy, co było błędem. Przegrał wszystko. Wszyściusieńko. A gdybyście widziały miny tych panien gdy go rozbierały. Stwierdziliśmy, że nie będziemy sie do niego przyznawać i wracał sam, prawie nagi. - Lilly dawno temu leżała już w okolicach kuchni i płakała ze śmiechu, na co zareagował Peter i powiedział jej, że nie spotka się z jej mamą. Brakowało mi takich spotkań. Brakowało mi zawsze uśmiechniętych i zawsze poprawiających humor Słoweńców. Brakowało mi Lilly, tak bardzo mi jej brakowało. Po prostu brakowało mi przyjaciół. Bez nich chyba również nie będziemy potrafili latać.

-----------------------
Tak, to takie tam od Jus. Miało wyjść lepiej (jak cały ten blog) ale no, ale wyszło tak. Może się komuś spodoba, może ktoś tutaj zajrzy.

niedziela, 10 lutego 2013

Zbyt szybko latamy, nie zwracając uwagi, że nasz anioł nie jest gotowy

Tkwię w beznadziei. Siedzę oparta o ścianę w moim pokoju i czekam aż mama spokojnie wypuści mnie z domu. Odpuściłam pierwsze konkursy w Polsce i na spokojnie jadę do Zakopanego. Słuchawki w uszach i w spokoju mogę przeczekać drogę na lotnisko. Mama nawet nie próbuje nawiązać ze mną jakiegokolwiek kontaktu, wie, ze i tak ze mnie nic nie wyciągnie. Wycałowała mnie na lotnisku i chyba w miarę spokojna puściła mnie do strefy gdzie już nie może ze mną wejść. Lot minął spokojnie, wszystko jest cholernie spokojne, aż dziwne. Z lotniska w Polsce odbiera mnie Lilly, uśmiechnięta jak zawsze, zmieniła fryzurę, ścięła lekko włosy i teraz ma je ciągle rozpuszczone, to aż niewiarygodne, przez całe szkolne lata widziałam ją codziennie w wysokim kucyku, lecz wygląda pięknie jak zawsze. Atmosfera jest gęsta, nie mogę dogadać się nawet z najlepszą przyjaciółką, wszystko stało się inne. Czuję się jakbym była w jakimś filmie, jakby wszystko było nieme, szare, tylko podkład - Ed Sheeran In Memory lecz co chcę upamiętniać?
Zdenerwowana wchodzę do naszego hotelowego pokoju. Nadal nie mogę odnaleźć wspólnego języka z Lilly, milczymy, a ta cisza jest frustrująca. Chwila niezręcznej ciszy zostaje przerwana przez pukanie do drzwi, byle to nie on, proszę, żeby to nie był on. Cholera - zaklinam w myślach i próbuję wymusić uśmiech. Lilly jakby z ulgą patrzy na Andreasa i po chwili znika za drzwiami. Nasze stosunki bardzo, ale to bardzo się oziębiły.Chłopak siada koło mnie i zachęcająco się uśmiecha.
- I znowu ta drętwa rozmowa. - wypowiadam prawdopodobnie pierwsze słowa tego dnia, opieram się o ścianę i wpatruję w sufit. - Jesteś w ciąży Andi, czy jak? Bo masz niezłe wahania nastrojów.
- Znowu nie jesteś miła. - siada w dokładnie takiej samej pozycji jak ja. - Ja, ja po prostu chyba zacząłem latać. - Opiera swoją głowę na moim ramieniu, ja nie protestuję i czekam na jego dalsze ruchy. - I stchórzyłem, bałem się do tego przyznać. - Oplata swoją rękę wokół mojej tali. Nieźle się mną bawisz Wellinger, lecz nie mam serca tego przerywać, tylko teraz w tym miejscu, na tym łóżku, czuję się tak normalnie, czuję się spełniona.
- A Luna? - wyswobadzam się z jego uścisku i siadam podkulając nogi pod siebie. - Może to zabrzmi głupio. - przerywa mi i zakłada mi grzywkę za ucho, uśmiecham się. - Macie jakąś tajemnicę? - czerwienię się bo wiem, że nie powinnam go o to pytać. On również zmienia swoją pozycję, teraz siedzimy naprzeciwko siebie, chłopak spogląda za okno, a ja czuję, że zaraz zemdleję ze zdenerwowania, Andreas nie rób mi tego kochanie.
- To było parę lat temu, przyjaźniliśmy się, w sumie byliśmy najlepszymi przyjaciółmi, Luna miała małego brata, młody bardzo chciał skakać, powiedział mi kiedyś, że jak będzie duży to chce być taki jak ja - chłopak uśmiechnął się na samo wspomnienie tamtych dni, na moją twarz również wkradł się mały uśmiech. Złapał mnie za dłoń, trzymał ją mocno jakby bał się, że zaraz mu ucieknę, spokojnie, zapewniałam go w swoich myślach, że zostanę z nim tak długo jak będzie chciał. - Pewnego dnia zabrałem go ze sobą na skocznię, on już z niej nie wrócił. Zadzwoniłem do Luny, zwyzywała mnie, prawie pobiła, nie dziwię się jej, straciła brata, przeze mnie. - Posmutniał, a ja wpakowałam mu się na kolana i mocno wtuliłam w jego klatkę piersiową, chciałabym trwać w tym uścisku na wieki. Gładził moje włosy, mocno trzymał mnie w pasie.
- Kocham cię. - cichutko wyszeptał do moich uszu.

Rozmowy przychodzą mi coraz trudniej, uśmiech dopada mnie z coraz większym bólem, ludzie, z którymi jeszcze niedawno rozmawiałam swobodnie są dla mnie obcy, nie jest miło. Na stałe wpakowałam się do niemieckiej kadry, spędzaliśmy wieczory we wspólnym gronie, chodziliśmy na spacery, czasami na imprezy, widać było, ze chłopcy chcą żebym wróciła do żywych. Pewnego wieczora gdy Lilly wybyła bez słowa z pokoju, gdy samotnie przechadzałam się po hotelowych korytarzach na jednych schodach, trzeba zauważyć, że jestem przeciwniczką wind i preferuję stare dobre schody, spotkałam dwójkę Niemców, roześmianego Wanka i mniej rozchmurzonego Freunda.
- Heaven! - krzyknął w moją stronę Andreas.
- Nie pozwól mu na opowiadanie sobie żartów. - Podszedł do mnie Severin i załamany usiadł na pobliskim fotelu.
- Heaven, słuchaj mnie i patrz na mnie, rozumiesz? - pokiwałam twierdząco głową, w dłoni trzymałam telefon, który rozświetlił się na chwilę, pisałam wtedy z Wellingerem, pewnie zaraz zaciągnie mnie do pokoju na jakiś film, w sumie lepsze to od samotnego ślęczenia i użalania się. - A więc, owca, zapytaj się jaka owca.
- Jaka owca? - pytam lekko znużona, chcę już wybyć do tego cholernego pokoju i zatopić się w jakimś romansidle, choć pewnie stoczymy walkę, romansidło czy horror? I tak wygram.
- Wełniana! - Wank wykrzykuje to słowo, jego kolega patrzy się na mnie z miną "ostrzegałem cię" a ja ironicznie biję mu brawo. Severin szepcze coś pod nosem i odciąga ode mnie Wanka, machają mi na pożegnanie, a ja w spokoju mogę udać się do mojego celu.

- Nie rozumiem cię. Czemu nie chcesz tego filmu? Popatrz on jest taki przyjemny. - chłopak wcisnął mi przed oczy okładkę filmu z jakimś dziwnym stworem, który był cały zakrwawiony.
- Włącz jakieś romansidło, popłaczę się, przytulę do ciebie i nie zwyzywam cię za to, że włączyłeś horror. - mówię zachęcająco, a on się zgadza, zawsze mi ulega. Siadamy obok siebie, film zaczyna się, a my wpatrujemy się w siebie, delikatnie dotyka mojej dłoni, opieram się na nim i z satysfakcją się uśmiecham.
- Dziękuję. - szepczę cichutko.
- To ja dziękuję. - wargami muska moją skroń, a ja zatapiam się w nim po raz kolejny, niech tak już będzie na zawsze, proszę.

-------------------------
Jestem zła i jest mi smutno. Tak to koniec historii Heaven, która chciała nauczyć się latać i Andreasa, który był jej nauczycielem. Zakładałam sobie na samym początku, że wyjdzie inaczej, miało być lepiej, dłuzej, no ale.. To opowiadanie nie było idealnie, było pomieszane, krótkie i bezsensu, ale je polubiłam, tak po prostu je polubiłam. Pokochałam, moim "matczynym" sercem, bo moje opowiadania to moje dzieci, (fakt to patologia bo mam dopiero 15 lat), muszę je opuścić i właśnie mam łzy w oczach. To opowiadanie nie jest fantastyczne, ale mam nadzieję, ze się wam podoba. Dziękuję wam kochani! Nawet nie wiecie jaką radość sprawiło mi pisanie dla was i jak bardzo cieszyły mnie kolejne komentarze. ♥
Mam nadzieję, ze nie zapomnicie o mnie i z równą chęcią zajrzycie na mojego nowego bloga (wiem, że pisanie mi nie wychodzi, ale kocham to i tyle.) również o skokach, tym razem Maciek Kot w roli głównej.
http://niemaciebie.blogspot.com/ zapraszam. ♥
To chyba na tyle. Czas zamknąć Lubie twoje włosy.. Kocham was i bardzo dziękuję. ♥
Chciałam się z wami podzielić pewnym cytatem, który według mnie idealnie pasuje do tego opowiadania, znalazłam go na okładce czytanej przeze mnie książki Wszyscy jesteśmy aniołami z jednym skrzydłem i możemy latać, tylko obejmując drugiego człowieka. 

piątek, 8 lutego 2013

Czy doleciałam już do nieba? Mój aniele otwórz swe oczy.

Wydawało mi się, że czas stanął w miejscu. Stałam na parkingu przed szpitalem i wpatrywałam się w księżyc. Niebo było piękne tej nocy, całe rozgwieżdżone, a księżyc był w pełni. Lekko kręciło mi się w głowie. Spowodowane było to pewnie emocjami i brakiem apetytu przez ostatnie dni, tygodnie, miesiące.
Szturchnięta przez Lilly, spojrzałam na nią, wzrokiem wskazała na szpitalne drzwi. Złapała mnie za rękę, mocno ją ścisnęła i po chwili stałyśmy na obskurnym szpitalnym holu.
- Nie wpuszczą nas. - powiedziałam zrezygnowana gdy odesłali jednego z przyjaciół Andreasa. Wychodząc obrócił się i spojrzał na nas, i po chwili knuliśmy razem plan dostania się do naszego przyjaciela.
- Zaraz zrobi się tu zamieszanie, wtedy - przerwał na chwilę i wskazał na schody. - pędem na górę! Gdzieś go znajdziemy, pewnie jęczy, że wszystko go boli i chce do Heaven. - zakrył usta dłonią i lekko spuścił wzrok.
- Co? - potrząsnęłam jego ramieniem. - Heaven to ja, chyba ja, co on chce ode mnie? - nie kontaktuję już, nie wiem czy to przez zarwaną noc, którą spędziłam z kreskówkami, czy przez inne sprawy. Szukanie Andreasa w szpitalnych salach zakończyło się na jednej całującej się parze, oraz jednej starszej pani, która wygoniła nas ze swojej sali.  Zostały dwie sale, na samych krańcach korytarza.
- Miłe panie wybieramy prawo - wskazuje na drzwi po stronie prawej. - Czy lewo. - ponawia czynność lecz zmienia kierunek. Wszystko, dosłownie wszystko działa mi dziś na nerwy. Pokazuję na drzwi po prawej stronie i po chwili przekraczamy próg jego sali. Leży tam z lekko obitą twarzą i zabandażowaną dłonią.
- Narobiłeś nam strachu. Nie ma co Andi. -Wank podchodzi do niego i siada na skraju łóżka.
- Miło, że przyszliście. W sumie jak się tu dostaliście? - pyta zaniepokojony, wpatruje się we mnie i zachowuje się jakby wysyłał mi spojrzenia w stronę drzwi, chce żebym wyszła? Miło.
- Jesteśmy sprytni. - próbuję usiąść na krześle obok jego łóżka lecz Wellinger mi tego zakazuje. No dobra, dali mu zbyt silnych leki przeciwbólowe, czy jak? Czasami na serio nie rozumiem tego człowieka.
- Ręka jest tylko stłuczona, mogę na trochę być wykluczony, ale wrócę w tym sezonie, a wam radzę już iść. - I nagle wszyscy dowiadujemy się czemu się tak śpieszył, oraz nas wyganiał. W drzwiach stoi Luna, kręci z niedowierzaniem głową i z pogardą na nas spogląda.
- Andreas potrzebuje odpoczynku, przecież wszyscy widzieliśmy jego fatalny upadek, więc możecie dać mu trochę spokoju? - moja przyjaciółka zaczęła się śmiać gdy usłyszała słowa wybranki skoczka.
- Wszyscy oprócz ciebie..- niezręcznie. Lilly prawie płakała ze śmiechu, och czemu ten człowiek chociaż w takich momentach nie potrafi być poważnym?
- To nie skończy się dobrze. - Andreas wzniósł głowę do góry, a Wank przysiadł na krzesełku i patrzył z zaciekawieniem w naszą stronę. Ostra wymiana zdań pomiędzy mną, Lilly, a Luną przerodziła się naprawdę w coś okropnego, wywlekanie spraw dotyczących dzieciństwa, jak podkreśliła Luna, zawsze razem z Andreasem, było już znaczną przesadą. Po chwili do naszej jakże kulturalnej rozmowy dołączył się Andreas, nie wiadomo czemu zaczął wypowiadać pochopnie słowa, których powinien żałować. Słowa, które mocno zabolały, słowa po których spędziłam całą noc wraz ze swoimi myślami w jakimś lesie. Łzy spływały delikatnie po mojej twarzy, przez ostatnie dni w mojej głowie kumulowało się wiele myśli, wiele napięcia, wszystko to wybuchło dziś wieczorem, w tym cholernym lesie. Przez całą noc wydzwania do mnie albo Lilly, albo Jurij, Peter, parę razy dzwonił nawet Andreas. Mam dość. Siadam pod jednym drzewem i opieram się o nie, z kieszeni wyciągam moją ostatnią paczkę papierosów i jednego wkładam do ust, odpalam, relaksuję się, przeraźliwy chłód ogarnia moje ciało, a mój umysł jest zbytnio spokojny. Kolejny raz wpatruję się w genialne tej nocy gwiazdy, zahaczam również o piękny, wielki księżyc i prawdopodobnie mdleję. Mam sen piękny sen. Niebo, nocne niebo ja i ktoś, ktoś bez twarzy trzyma mnie za moją dłoń i wspólnie lecimy poprzez gwiazdy. Czy doleciałam już do nieba? Mój aniele otwórz swe oczy. W pewnym momencie mój towarzysz mnie puszcza. Spadam, pomocy! Łapie mnie anioł, lecz kto nim jest? Nie wiem, budzę się w szpitalu, ech, a miałam nadzieje, że już jestem w niebie.



Kolejny tydzień spędzony w domu, chciałabym wrócić już do nich, brakuje mi tego wszystkiego związanego ze skokami, wrócę po Turnieju Czterech Skoczni, wrócę! Obiecałam to sobie, wezmę się w garść, stawię czoło przeciwnościom i z uśmiechem pojawię się na konkursach w Polsce. Z lekką niechęcią zwlekam się powolnie z łóżka, ze zwykłego, niczym niewyróżniającego się krzesła ściągam jeden z moich ulubionych kocyków, okrywam nim swoje ramiona i otwieram laptopa. Odcięcie od świata zakończyło się tylko i wyłącznie na wielkim, co było dla mnie zaskoczeniem, odzewem ze strony moich, już przyjaciół, w końcu przyjaciół. Zakłopotany Jurij wyciągnął nawet jakoś numer do mojej mamy i parę razy z nią  rozmawiał. W dłonie wzięłam zwykły, czarny kubek z ciepłą, lecz nie bardzo gorącą herbatą z dodatkiem malin. Do ust wpakowałam kolejną porcję wygrzebanych z dna szafki, tanich ciastek czekoladowych i tak oto czekałam na rozpoczęcie się rozstrzygającego konkursu. Gdy przymierzałam się do wyłączenia komputera i przeniesienia się na kanapę i oddaniu się emocjom, moje rozmyślania przerwał znajomy mi odgłos przychodzącej rozmowy na skype. Wielki uśmiech zagościł na mojej twarzy gdy przeczytałam kto dzwoni, lecz w mojej głowie panował chaos. Tak dawno z nim rozmawiałam, nie pamiętam nawet o czym. Czy to była ta kłótnia w szpitalu? Wtedy gdy upadłam i dosłownie i w przenośni? Boję się, odbieram. Ekran po chwili zapełnia mi się przez widok zadowolonego chłopaka, mimowolnie się uśmiecham, lecz zachowuję chociaż troszkę powagi.
- Cześć. - mówi lekko speszony. Teraz już na sto procent wiem, że nasza ostatnia rozmowa była kłótnią i zakończyła się moją ucieczką, co skutkowało niezłym wyziębieniem organizmu, a co za tym idzie spędziłam chwilę w domu. - Jak, jak się czujesz? - Przypomina mi się nasza rozmowa w moim pokoju, w sumie patrząc wstecz my tylko rozmawiamy, chodzimy na spacery, fakt, zaliczyliśmy już jedną kłótnię! Jakież to monotonne.
- Hej, to chyba ja powinnam się zapytać o ciebie.. - przewracam oczami, czemu te wszystkie rozmowy są takie drętwe i niezręczne? Jesteśmy młodzi, a zachowujemy się gorzej od mojej babci, która gdy dziadek żył potrafiła, przy swoich bólach stawów, przetańczyć z nim całą noc, na weselu mojej kuzynki. Wszyscy mówią mi, ze wdałam się w rodzinę ojca, tych bardziej nudnych z naszego miasteczka. Świetnie, po prostu genialnie, ale czemu Andreas się tak zachowuje? Przecież wiem jaki potrafi być przy kolegach, czemu przy mnie denerwuje się, a wszystko jest takie, takie inne. Z nerwów, które mną zawładnęły zaczynam bawić się palcami, niewinnie uśmiecham się i kontynuuję. - No to, mów, jak tam się czujesz?
- Czemu nasze rozmowy są takie dziwne? - chłopak wypalił nagle, a ja zawisłam w czasie. Nie wiem co mu powiedzieć mam mu cicho wyszeptać bo denerwuję się gdy rozmawiam z chłopakiem, w którym jestem zakochana po uszy. Czy niemiło odwarknąć, że wina nie leży tylko po mojej stronie. I znowu wdać się z nim w kłótnię? Przecież nie mam 14 lat i nie będę łudziła się, że moje uczucie do niego wygaśnie, a podczas konkursów ukradkiem wpatrywała się w niego, i zatapiała się w tych jego cudnych oczach. Wybieram wariant pierwszy i cichutko szepczę moje wcześniej zaplanowane słowa. Czuję jak on uśmiecha się z satysfakcją, a ja oblewam się wielkim rumieńcem i tylko po to by nie palnąć czegoś głupiego prawie połykam fusy, które zostały na dnie mojego kubka. Dławię się i dostaję napadu niemiłosiernego kaszlu, co obiekt moich westchnień i chyba mogę to powiedzieć oficjalnie, posiadać najwspanialszych chodzących oczu na tej ziemi, komentuje śmiechem, zwykłym, radosnym śmiechem. Śmiechem przepełnionym ulgą? Gdy doprowadzam się do stanu ponownego użytku, już tylko lekko zaróżowiona oddycham spokojnie, biorę dwa głębokie wdechy, z ramion zrzucam koc, który nagle zaczął mi na nich ciążyć i spoglądam na ekran laptopa. Siedzi tam jak zaczarowany, jak wpatrzony w jakiś obrazek. Aktorskie zapędy od Jurija właśnie wchodzą w grę, teatralnie macham ręką przed kamerą, a on potrząsa głową i próbuje wydobyć z siebie głos, lecz do pokoju wchodzi Luna, ta sama Luna, która była tą osobą, która zapoczątkowała naszą kłótnie. Patrzy na mnie wilkiem i znudzona rzuca się na łóżko. Mówię mu, że konkurs się niedługo rozpocznie, że bardzo chcę go zobaczyć i się rozłączam. Jak speszona małolata, która boi się konkurencji.

------------------------------
pomieszałam, pierwsza część nie wyszła, znowu jest krótko, miało wyjść lepiej, nie wiadomo o co chodzi, ale mam dopiero 15 lat (ba, nawet nieskończone) więc mogę popełniać błędy, których jest tutaj sporo, dopiero się uczę, lecz krytykę przyjmę z chęcią..
mam ferie, w końcu! więc jakiś rozdział niedługo, oby dłuższy!
zbliżamy się do końca, jeszcze kilka rozdziałów i kończymy tą zabawę.. ;)
mój twitter : @_mon_amour_ 

poniedziałek, 4 lutego 2013

Jesteś w locie, na najwyższej wysokości i nagle spadasz, bo nie miał cię kto złapać.

Wspólne oglądanie filmów chyba będzie naszą tradycją. Tym razem do naszego pokoju zawitał Jurij, a po chwili jak oparzony wpadł do niego Prevc. Krótkie spojrzenia po sobie i wpadli w śmiech. Potrząsnęłam lekko głową żeby wyrwać się z zamyślenia i niedowierzania w to co się dzieje. Oni jak nigdy nic siadają i szukają jakiegoś filmu.
- Dobraa. - lekko zdezorientowana siadam obok nich na moim łóżku. - Co się tu dzieje? - wypowiadam z dziwnym wyrazem twarzy, co wywołuje uśmiech u Jurija. 
- Peter, wytłumacz dziewczętom. - spogląda na swojego przyjaciela. - Ja zamknę drzwi i znajdę jakiś film. - Chłopak skinął głową i popatrzył na nas. Lilly usiadła w tym momencie po turecku na podłodze i jak zahipnotyzowana patrzyła się na niego.
- Tak, to chyba zacznę od tego, że byliśmy głodni. - Tepes zaczął się śmiać w głos, popatrzyliśmy na niego i po chwili znowu powrócił do swoich czynności. - Chcieliśmy wyjść do sklepu, ale lekko nas zasypało. - popatrzył w stronę okna i jak wryte stanęłyśmy przy nim. Odcięci od świata? Fajnie. - Więc poszliśmy poszukać sobie jedzenia, ale przyłapał nas tatuś, tamtego. - pokazał palcem na Jurija, który już nie mógł wytrzymać, lecz nadal dzielnie znosił zatrzymywanie śmiechu. - Najlepsze było to, ze tatuś naszego Jurija szukał tego co my! - uśmiechnął się zadowolony. Zagmatwana historia o tym jak Słoweńcy szukają jedzenia w hotelowych pokojach innych skoczków, naciągana? Nie, ktoś właśnie dobijał się do naszych drzwi, a po zachowaniu chłopców można było wywnioskować, że się bali. Pędem pobiegli do naszej łazienki i tyle ich było, Prevc pociągną za sobą Lilly. - Żeby nie było, że macie zamknięty kibel same. - Krzyknął Tepes. Stałam na środku pokoju i patrzyłam się na drzwi, po chwili podeszłam do nich i delikatnie otworzyłam.
Popatrzyłam się na znużonego i zakłopotanego chłopaka, uśmiechnęłam się zachęcająco i wpuściłam do pokoju. Mocno zamknęłam za nim drzwi i usiadłam na łóżku naprzeciw Andreasa. Uśmiechnął się, a pode mną zapadła się ziemia. Dryfowałam przez chwilę w krainie, hen, hen daleko. Nie mówił nic, analizowałam każdy mały szczegół.
- Jak tam? - zaśmiałam się w momencie gdy wypowiedział te słowa.
- Przyszedłeś po to by zapytać się mnie jak tam? - impreza w naszej łazience chyba zaczęła się rozkręcać, usłyszałam ciche śmiechy dochodzące z tego pomieszczenia. - Fascynujące Wellinger.
- Odkąd jesteś taka cięta na wszystkich? - spuścił wzrok i przejechał swoją dłonią po karku.
- Nie znasz mnie, nie wiesz jaka jestem. - próbowałam nawiązać z Lilly telepatyczną więź i powiedzieć jej, ej wyłaź z tej łazienki i mnie ratuj, a nie śmiejesz się z chłopakami z tej drętwej rozmowy. - ale coś mi nie wychodziło. Ponoć 3 sekundy ciszy są niezręczne, to co my mamy powiedzieć? Trwamy w beznadziei od dobrych kilku minut, żadne z nas nie odważyło się na siebie spojrzeć, oboje siedzieliśmy ze spuszczoną głową i oglądaliśmy wykładzinę, którą wyłożony był pokój.
- W sumie, to. - zaczął się lekko plątać w swojej wypowiedzi i gestykulował, i to bardzo. Ach jest słodki jak się denerwuje, to trzeba mu przyznać. - Eeee, przyszedłem tu po to by. - za mocno przeciągał ostatnie sylaby. Powiedz to! Krzyczałam na niego w myślach. - Przyszedłem tu. - i nagle zadzwonił telefon. - oklepanie, nie? Cholernie oklepane. Opadłam sfrustrowana na łóżko mojej przyjaciółki i wpatrywałam się w sufit, chłopak nie krępował się. Bardzo swobodnie rozmawiał przy mnie. Wyłapywałam pojedyncze słowa, nie przysłuchiwałam się wszystkiemu. Co cię obchodzi gdzie jestem? - warknął do telefonu. Nie wiem z kim rozmawiał, ale nie było to przyjemne. Luna, odczep się w końcu. Proszę cię, daj mi normalnie żyć. Zapomnijmy o wszystkim co było kiedyś. - Ach, czyli Luna jest osobą, z którą rozmawia. Śliczna dziewczyna, którą zobaczyłam zaledwie parę godzin temu. Skrywają jakąś tajemnicę? Nie wiem, lecz pewnie niedługo to się zmieni. To zdecydowanie nie jest rozmowa na telefon. Cześć. - zakończył krótko, zdenerwowany wrzucił telefon do kieszeni spodni i przeczesując włosy ręką, niewinnie wstał z łóżka.
- Już idziesz? - podparłam się na łokciach, włosy opadły mi na czoło, przy czym zasłoniły mi oczy, nie chciałam tracić jakże wygodnej pozycji i chciałam poruszyć je ruchem powietrza. Andreas widząc jak się męczę podszedł do mnie, usiadł na skraju łóżka i kciukiem prawej ręki odgarnął mi włosy. Uśmiechnął się. Błąd Wellinger, błąd. Nie rób tego więcej razy przy mnie. I nagle nasza bajka prysła, akurat w tym momencie cała wesoła trójca wyskoczyła z łazienki.
- Ups. - z ust Lilly wydał się cichy dźwięk. - To my, może. - pokazała palcem na drzwi i wypchnęła rozbawionych chłopaków na korytarz. O czym my to? Ach tak, Andi też już się zbiera, mały grymas na twarzy i po chwili znika za drzwiami pokoju.

- Próbowałam nawiązać z tobą telepatyczny kontakt gdy męczyłam się nad tą rozmową. - powiedziałam do mojej przyjaciółki gdy stałyśmy w jednym z supermarketów i ściągałyśmy z półek nienaturalną ilość ciastek oblanych czekoladą.
- Telepatyczny kontakt? - Lilly z niedowierzaniem potrząsnęła głową. - Serio? Od kiedy mamy połączone mózgi? - Trzymała w ręku dwie paczki ciastek. - Morelowe? - pomachała mi bardziej pomarańczową paczką przed oczami. - Czy te czekoladowo śliwkowe? - Tym razem miałam bliższe spotkanie z fioletową paczką.
- Oba. - zacisnęłam usta i pokazałam na kasę. Chyba połowa skoczków robiła zakupy w jednym sklepie. Kolejki oblegane poprzez znajome twarze i nawet stanie w czymś co sięga bardzo dłużej długości staje się przyjemne.
- Patrz głodne dzieci też tu są! - wskazała na dwóch Słoweńców, którzy kłócili się właśnie o wafelki. Mianowicie Peter wolał te z truskawkami, a Jurij klasyczne - śmietankowe.
- Bardzo śmieszne. - Peter zaczął przekomarzać się z Lilly, ach ta miłość. Powrót do naszego hotelu minął na wymienianiu się zakupionymi słodyczami.

Kolejny konkurs Pucharu Świata czas rozpocząć! Zadowolone razem z Lilly czekałyśmy w cieplutkim pomieszczeniu, popijałyśmy gorącą herbatę i oglądałyśmy skoki naszych przyjaciół. Peter i Jurij spisali się dobrze, optymalnie, tak skomentowała to Lilly. Andreas poradził sobie bardzo dobrze, zadowolona z fenomenalnego skoku mojego nauczyciela latania, który po pierwszej serii prowadził, spokojna o wszystko usiadłam na krzesełku i czekałam na początek drugiej serii. Omylnie. Wiatr nie był łaskawy dla skoczków. Częste przerwy, spowodowane tylko troską o bezpieczeństwo skoczków. Małymi kroczkami zbliżaliśmy się do pierwszej "piątki" dzisiejszej pierwszej serii, przedostatni skoczek i na belce zasiadł Andreas. Uśmiechnięty, lecz pewnie lekko zdenerwowany. Dostał zielone światło, lecz mignęły mi przez chwilę wskaźniki wiatru.
- Nie! - wstałam i krzyknęłam na głos. Nie powinni puszczać go w takich warunkach, albo skok zepsuje, albo coś mu się stanie. I chyba wykrakałam, nim się spostrzegłam mój nowo poznany kolega leżał i co gorsza nie wstawał.
- Cholera. - Lilly wstała i popatrzyła na mnie, a ja jak osłupiała spoglądałam w ten cholerny telewizor i prawie wybuchłam płaczem. Wytrzymaj Heaven! Nic mu nie jest, zaraz wstanie. Zawsze zbyt wylewnie reagowałam na upadki skoczków, a czy tutaj zadziałało to, że przez niego latam? Znowu upadłam. Kolejne upadki osłabiają mój lot, lecz wierzę, że później powstanę silniejsza, a on wspólnie ze mną. Musi tak być.
W kącie stała Luna. Pisała smsa, niczym nie wzruszona, choć Wellinger nadal się nie podnosił, służby medyczne otoczyły go staranną opieką, a wśród skoczków zawrzało.
- Chcą nas pozabijać? Nie mają prawa do puszczania nas w takich warunkach.- jeden z polskich skoczków, Maciek Kot dosyć głośno wypowiedział swoje zdanie. W tym momencie koleżanka Andreasa, chociaż pewnie powinnam ją nazwać dziewczyną Andreasa podniosła głowę. Spojrzała na nas wszystkich, zapytała się co się stało i czemu krzyczymy i powróciła do swoich wcześniejszych czynności.
Przyjechała mnie tu wspierać. - w głowie huczały mi słowa Niemca. Tak wspierać, a teraz gdy ty tam leżysz ona niczym niezmartwiona wysyła wiadomości i sprawdza coś w internecie. Wspaniałe wsparcie, nie ma co.

-----------------------------------
Ahaha, znowu krótki. Ale, ale nawet mi się podoba, wycięłabym środkowy fragment i lekko zmieniła pierwszy, chciałam więcej dopisać wam w ostatnim fragmencie, lecz uznałam, że tak będzie lepiej.
Andi, który jest szują, jest też romantyczny (och ♥), a także ma problemy i skrywa tajemnice. O mamo, ale zamieszałam.
Mam nadzieję, że jednak się wam spodoba ♥

sobota, 2 lutego 2013

Lepiej nauczyć się latać z tą drugą osobą, samemu wróży to upadek.

Po zakończonych konkursach zawsze chociaż na 2 dni wraca się do domu, pierwsze pożegnania, czyli krótkie, lub może nie? Długie i przeciągnięte czeeeść, plus jako dodatek, widzimy się na następnych zawodach, nie? Oczywiście, że tak! Lilly zawsze reagowała zbyt entuzjastycznie na niektóre wypowiedzi, ale teraz to na serio przesadziła. Wyściskała mnie, pomińmy fakt, że wracamy jednym samochodem, do tego samego miasteczka i mieszkamy na tej samej ulicy, a więc wyściskała mnie, powiedziała, że dziękuje za to, że załatwiłam jej tak świetną pracę, że poznała tak świetnych ludzi. W pewnym momencie paru skoczków przystanęło i spoglądało na płaczącą, że szczęścia blondynkę.
- Brała coś? - szepnął mi na ucho Tepes gdy Lilly wpadła w ramiona Prevca i teraz jemu moczyła rękaw kurtki.
- Chyba się z wami zżyła. - uśmiecham się na widok gorącej kawy, którą skoczek wręcza mi do ręki. Upijam łyk i żyję na nowo.
- Ale ona wie, że widzimy się już niedługo? - spoglądam w górę, by spojrzeć na lewy profil mężczyzny, słońce lekko wpada mi do oczu i przecząco kiwam głową. Śmieje się, ma bardzo przyjemny śmiech.
- No cóż, Heaven. My też musimy się zbierać. - podaje mi dłoń, a ja z dumą ściskam ją, ach czyżby udzieliły mi się aktorskie zapędy od Jurija? - Chodź Peter, jedziemy do domu, mamine jedzenie, te sprawy, co? - chłopcy zaśmiali się, przybili mi piątkę i po chwili zniknęli w samochodzie swojej ekipy.
     Droga minęła spokojnie, Lilly nuciła swoją ukochaną piosenkę, a ja spoglądałam za okno i rozmyślałam nad sensem tego wszystkiego.
Nie byłam zbytnio rozmowna tego dnia, jak i następnego, i następnego, i jeszcze w środę, wtedy też nie chciałam z nikim rozmawiać. Mama tradycyjnie już, delikatnie przesuwała moje ciężkie, białe drzwi i próbowała nawiązać ze mną kontakt. Jej tematy, które kompletnie mi nie pasowały, zaciekawiły mnie tylko na chwilę, a i tak moje odpowiedzi opierały się tylko na cichych pomrukach, które leniwie wydobywały się z moich ust.
Dni, które spędziłam w domu ciągnęły się niemiłosiernie. Najchętniej byłabym już w drodze do Finlandii.
Wymuszone rozmowy z Lilly również nie przywróciła mi dobrego humoru. Większość godzin spędziłam na łóżku. Na moim starym, wielkim, miękkim łóżku, które przeżyło tak wiele. Opowieści dziadka o latającej dziewczynce, do której tak bardzo chcę się upodobnić, przeżyło niemiłosierne skakanie wspólnie z bratem, przeżyło tysiące wypłakanych nocy przez kolegów, chłopaka. Przeżyło pierwsze pocałunki. Teraz do mojej małej listy, trzeba dopisać zakopywanie się pod kołdrą, po to by nie spotkać się z całym złem na tym świecie. Od pamiętnego, leśnego spaceru czuję się inaczej. Źle, źle psychicznie. Zaczynam latać?

Nie wiedziałam, że latanie może być aż tak uciążliwe. Ciągłe zmiany nastrojów, uśmiechy do ścian pokoju, do herbaty w trakcie śniadania, wpadanie na zwykłych ludzi w naszym małym miasteczku i jeden samotny spacer, lecz, nie, nie samotny. Uczę się latać wspólnie z drugą osobą, przynajmniej próbuję. Z każdą godziną, która przybliżała nas do kolejnego konkursu, humor coraz bardziej mi się poprawiał. Zadowolona wsiadłam w samochód mojej przyjaciółki i po chwili oddałyśmy się kolejnym piosenkom Arctic Monkeys.
Alex Turner melodyjnie wypowiadał kolejne słowa Baby I'm yours, a ja za każdym razem rozpływałam się jeszcze bardziej. Dojedźmy tam w końcu! Kolejne kilometry przemierzałyśmy w zupełnej ciszy, może to i lepiej?

Leniwie przeciągnęłam się gdy wyszłam z samochodu, z tylnego siedzenia wzięłam torbę, zarzuciłam na ramię i stanęłam na ziemi. Obracając się zobaczyłam wiele znajomych twarzy. Ekipy - polskie, norweskie, włoskie. Grzecznie się uśmiechnęłam i podeszłyśmy do stojących tyłem do nas dwóch Słoweńców. Pewnie podziwiali widoki, a było co podziwiać.
- Pięknie tu. - Lilly cicho wypowiedziała, opierając się o drewnianą barierkę. Jej głos mocno zaniepokoił naszych przyjaciół, zabawnie było patrzeć na ich przestraszone miny. Lekko wystraszeni przywitali się z nami mocnym uściskiem.
- Płakałaś jeszcze w drodze do domu. - Tepes zaczął się nabijać z Lilly, na moją twarz wkradł się mały uśmiech na samo wspomnienie naszego pożegnania.
- To był zamierzony efekt. - nasza trójka, oprócz samej zainteresowanej wybuchła śmiechem. Moją uwagę przykuli Niemcy stojący parę metrów od nas. Freund, Freitag, Wank, Geiger i Wellinger, ten co uczy mnie latać i chyba mu to wychodzi. Obok nich stała jeszcze jedna osoba. Piękna długonoga dziewczyna, z pięknymi długimi, kasztanowymi włosami i drogimi okularami na nosie uwiesiła się na szyi Andreasa. Upadłam. Upadłam psychicznie w trakcie gdy złączyli swoje wargi. Latałam, latałam i upadłam. Zobaczył mnie, cholera znowu tak miło się uśmiechnął. To powinno być karalne Wellinger, karalne. Stałam jak głupia i oszalała, pomachałam mu, wyglądałam jak skończona idiotka, jakbym bała się odwrócić, myśląc, że zaraz za rogiem czai się ważka nienaturalnych rozmiarów. Lecz chyba w tym momencie to byłoby moim wybawieniem. Idzie w moją stronę. Tylko nie to. - głos w mojej głowie szuka ucieczki, tak samo jak oczy, nienaturalnie przeciąga ostatnie sylaby i młody skoczek ląduje przede mną.
- Witaj. - szepcze cicho. - I jak. - przerywa by znowu złapać mnie za dłoń, tak jak wtedy w lesie, lecz ja szybko wkładam ją w tylną kieszeń moich spodni. - I jak latanie? - jest lekko zbity z tropu, szybko wszystko wypowiada.
- Chyba właśnie spadłam. - mówię zrezygnowana i lekko oszołomiona całą tą sytuacją. Ręka, którą trzymałam pasek od mojej torebki zaczęła się nienaturalnie trząść. Cholera.
- Nawet najlepszym lotnikom się to zdarza. - wypowiada cichutko, jest przygaszony?
- Kto to? - spoglądam w stronę grupki skoczków, przy których stoi piękna dziewczyna i patrzy się na mnie jakby chciała mnie zabić. Czuję się niezręcznie, niezręcznie bo mówię mu o swoich uczuciach, niezręcznie bo o nią pytam, a on czerwienieje jak idiota. Mówiłem ci nie rób sobie nadziei. - czuję się jakby na moim ramieniu stał anioł i wypowiadał te słowa, a to tylko ten cholerny głos w mojej głowie. Inaczej by nie nauczyła się latać, a on to w niej zapoczątkował, bo pierwszy raz właściwie pokochała. - na drugim ramieniu stoi diabeł. Anioł poddaje się i przyznaje mu racje. Pokochała? Nie, nie to niemożliwe.
- Luna. - jest speszony, ja chyba wyswobadzam się ze wszelkich otaczających mnie uczuć i kiwam twierdząco głową, z wielkim uśmiechem. - Jesteśmy razem drugi rok. Przyjechała mnie wspierać, w sumie nie wiem po co. - Na szczęście Lilly kończy naszą nieudolną rozmowę i odciąga mnie od niego. Dziękuję jej, z całego serca dziękuję za przerwanie najgorszej rozmowy w moim życiu.

-----------------------------------
Śmiejcie się do woli. Spieprzyłam początek, nawet nie wiem czemu Lilly zachowywała się jak na haju. Środek jest nudny bo wtedy miałam brak weny i lamentowałam na tt, ze nic mi nie idzie, a końcówka, jest słaba, ale nawet mi sie podoba. Mam mało czasu, dlatego krótki, ogólnie rozdziały chyba będą krótkie, a szkoda, bo uwielbiam pisać długie, spróbuję na feriach, dajcie mi jeszcze tydzień! Wiem, ze rozdział mało wnoszący i nudny, ale mam nadzieję, ze się spodoba. Dziękuję za tyle pozytywnych komentarzy do poprzednich rozdziałów! Nawet nie wiecie jak to mnie "uskrzydla".
Kocham was i dziękuję za wszystko. ♥


niedziela, 27 stycznia 2013

Weź mnie za rękę i unieś się ponad ziemię.

Las zimą wygląda naprawdę oszałamiająco, drzewa prawie łamią się pod ciężarem śniegu, a my zadowoleni spacerujemy pomiędzy nimi. Zachowujemy się jakbyśmy znali się od dawna, a tak naprawdę od naszego pierwszego spotkania nie minęły jeszcze 24 godziny.
- Po co wziąłeś mnie na ten spacer? - zapytałam się i przystanęłam na chwilę, wzrokiem błądziłam po okalającym nas śniegu, gdy nagle młody skoczek stanął przede mną i przestępując z  nogi na nogę zaczął wyprowadzać mnie z równowagi. Wytrzymaj Heaven - powtarzałam sobie w myślach.
- Zaintrygowałaś mnie. - spojrzałam na niego, a on jakby niczego się nie bał patrzył mi prosto w oczy.
- Czym? - wypowiedziałam cicho przytłoczona jego osobą z przodu mnie, jakbym bała się, ze zaraz na mnie spadnie.
- Lataniem. - wypowiedział równie delikatnie, jego lewa ręka otarła się z moją prawą, szorstką dłonią przejechał po wierzchu mojej i nadal wpatrywał mi się w oczy. Przestań. - karciłam go w myślach za każdy kolejny ruch. Szybko odsunęłam się i przeszłam kawałek do przodu, śnieg uginał się pod ciężarem moich stóp, on nadal stał w tym samym miejscu, nadal odwrócony, zapewne nadal z tym spojrzeniem wbitym w jeden punkt. Przystanęłam i odwróciłam się, patrzyliśmy sobie w oczy, wyciągnął rękę i cicho wypowiedział parę słów. Podeszłam do niego i tym razem to ja przejęłam kontrolę. Zrobiłam tak jak chciał. Złapałam jego dłoń, lecz nic nie czułam.
- Musisz uwierzyć. - wyszeptał tuż przy moim uchu. I uwierzyłam. Czułam się normalnie, lecz świat był trochę inny, jakby rozświetlony, taki jakby wszystko było tylko dla mnie. Puściłam jego dłoń i znowu czułam się jak zwykła dziewczyna. Co ty robisz Heaven? Omota sobie ciebie wokół palca i tyle będzie. Przecież znałam już takich, jednak uśmiechnęłam się i nadal chciałam czerpać radość z tego spaceru, chciałam cieszyć  się z tego, że ktoś chce nauczyć mnie latać. Opuszczając las opuściliśmy jedną z najbezpieczniejszych sfer w jakiej kiedykolwiek byłam, zostawiliśmy tam wspomnienia, przynajmniej Andreas zostawił. Wyglądał jakby nic go nie obchodziło, jakby o mnie zapomniał, jakby jego jedynym zmartwieniem teraz było to, że ktoś go ze mną zobaczy. Nie rób sobie nadziei - głos w mojej głowie coraz częściej wchodził w użycie.
Przed hotelem mówimy sobie ciche cześć do tego ja dołączam bezuczuciowe dzięki i jak obruszona czymś nastolatka idę do pokoju. Opadam bezwładnie na łóżko i wpatruję się w sufit, obracam się i biorąc poduszkę do dłoni wykrzykuję wszystko co leży mi na sercu. Przeraźliwy krzyk przeradza się w płacz i po chwili nastaje spokój. Jak gdyby nic wstaję z łóżka i wymijając moją przyjaciółkę, która prawdopodobnie widziała tą całą scenę, idę do łazienki.
- Nie jest wart twoich łez. - słyszę gdy wychodzę z miejsca mojego dotychczasowego pobytu.
- Nie płaczę przez niego, nie mam powodów do płaczu przez niego. - próbuję sobie to wmówić, lecz wiem, że spotkanie Andreasa jakoś tam wewnętrznie zdołowało mnie. Lecz czuję, że ten chłopak mi pomoże, nauczy mnie latać, zrobi to co zrobił dziś. Uskrzydli mnie.
Reszta dnia mija spokojnie, na przyjemnym leniuchowaniu, kolejnym romansidle, lecz tym z półki "przyjemne", kolejne słodycze, kolejna ciepła herbata i kolejna noc, tym razem przespana, a sen był cudowny.
Wypoczęta przeciągnęłam się na łóżku i obdarowałam moją przyjaciółkę ogromnym uśmiechem, wydaje mi się, że Lilly była zdziwiona nagłym zwrotem akcji, lecz czemu? Ile razy ona miała gorszy dzień? Uśmiecham się delikatnie i wyswobodzona spod objęć białej kołdry, która przypomniała lekko psychiatryk w końcu udaje mi się stanąć na podłodze. Szybki prysznic, ciepłe ubrania i po chwili możemy razem z Lilly udać się na ostatni spacer po Lillehammer. Uśmiechnięte, wypoczęte i bardzo pewne siebie przeszłyśmy obok słoweńskich skoczków, z tego jeden dłużej spoglądał na Lilly. Wywróciłam oczami, a ona dała mi kuksańca w bok, zaśmiałam się i szepnęłam ciche: daj mu w końcu szansę dziewczyno! Dostałam później w głowę, ale nie żałowałam tych słów. Kolejna kawiarenka, chyba podczas naszego krótkiego pobytu obskoczyłyśmy większość z lokali serwujących kawę, ewentualnie gorącą czekoladę i ciastka. Tym razem wybrałyśmy jeden z trzech stolików na dworze, zadowolone z pięknej pogody zaczerpnęłyśmy wspólnie świeżego, mroźnego powietrza. Siedzą tak i wspominając młodsze lata zauważyłam kolejnych skoczków spacerujących po deptaku. Kolejne uśmiechy i krótkie wymiany zdań, z większością skoczków żyłyśmy w zgodzie. Po chwili dosiadł się do nas jeden słoweński skoczek, co za tym idzie zaraz zacznie się swatanie naszych przyjaciół.
Jurij okazał się naprawdę miłą osobą, bardzo pogodną, a co najważniejsze odnaleźliśmy wspólny język.
Chwilę posiedzieliśmy wspólnie śmiejąc się z jednej zabawnej sytuacji, którą przytoczył Jurij, a jej głównym bohaterem był Peter.
- Nie wierzę, że to wydarzyło się naprawdę. - myślałam, ze moja przyjaciółka zaraz położy się na ziemi żeby mieć nieograniczone ruchy, ja również nie ukrywałam tego, że przypowieść o biegającym Prevcu w samych bokserkach przez jedną ze słoweńskich ulic po konkursach w Planicy, rozbawiła mnie, lecz nie okazywałam tego jak Lilly, która wprost popłakała się ze śmiechu.
- Obdarzyłeś nasz koleżanki opowieścią o bokserkach w Planicy? - do naszego stolika dosiadł się sam zainteresowany. - Serio Jurij, dziękuję. - rzucił w niego zwiniętą w kulkę serwetką. Tepes wstał, teatralnie się ukłonił i wypowiedział kolejne słowa.
- Zawsze do usług, Peter. - podszedł do niego i zmierzwił mu włosy.
- Lilly też ma parę kompromitujących historii. - położyłam swoją rękę na ramieniu młodego Słoweńca. - Kiedyś ci opowiem. - spojrzeliśmy na Lilly, która oblała się rumieńcem.
- Siedź cicho. - wymamrotała pod nosem i dalej zadowolona rozmawiała z nami, choć na początku udawała na mnie obrażoną. Krótki spacer, który zaproponowali słoweńscy skoczkowie od samego początku skazany był na dobrą atmosferę i tak było. Zadowoleni przystanęliśmy na chwilę, spoglądając w stronę jednej ławki zobaczyłam Andreasa, uśmiechnięty patrzył w naszą stronę, pomachał mi, a ja odwzajemniłam gest.

--------------------------------
O boże, masakra wyszła jakaś, ale, ale wybaczycie mi to prawda? I przepraszam, że znowu taki krótki.. Miała wyjść romantyczna scena z Andim na początku, scena z Andim jest, romantyczna jednak nie. Męczyłam się nad nią od piątku, ogólnie jakoś ten rozdział sprawił mi ogromne trudności, lecz dzisiejszy skok Petera naładował mnie pozytywną energią i oto jest!

środa, 23 stycznia 2013

Jestem tu by nauczyć cię latać.

Pierwszy konkurs za nami, emocje niesamowite. Gdy byłam mała, dziadek zabierał mnie czasami na niektóre z norweskich skoczni, przyozdobieni narodowymi flagami, oraz z wymalowanymi policzkami dopingowaliśmy "naszych", lecz nie czułam podziału w tym świecie. Może jeden team mnie denerwował, lecz  większość skoczków uwielbiałam. Zawsze zaciekawiona spoglądałam w telewizor i podziwiałam ich. Podziwiałam ich za odwagę, lecz mama powtarzała mi, że są wariatami, bo tylko wariat skakałby tak jak oni. Ja też chciałam latać. Może nie tak jak oni, nie widziałam siebie w podobnej roli, lecz chciałam kiedyś sama wznieść się w powietrze. Szturchnięta przez Lilly wyrwałam się z zamyślenia i spojrzałam na nią, pokazywała palcem na jedną z małych kawiarenek, a ja przystałam na jej propozycję, bo podczas konkursu cała zmarzłam. Wchodząc do małego, przyjemnego lokaliku można było usłyszeć wrzawę niektórych skoczków. Zajęłyśmy jeden stolik w kącie, który znajdował się przy jednej z witryn i zatopiłyśmy się w wygodnych fotelach, po chwili rozkoszując się wyborną gorącą czekoladą i zajadając kolejnymi ciastkami.
Paru norweskich skoczków pomachało do nas, a my odwzajemniłyśmy gest. 
- I jak, pani fotograf zrobiła mi jakieś zdjęcie, na którym wyszedłem korzystnie? - Tom przeszedł przez połowę pomieszczenia ciągnąc za sobą krzesło, tylko po to by z nami posiedzieć. Dopiero po chwili, gdy spojrzałam na aparat doszło do mnie, że jego pytanie było skierowane do mnie. 
- Na upartego coś się znajdzie, a jak nie to wcisnę Lilly parę tych zdjęć, które robiłeś przed konkursem moim aparatem, tych z dzióbkami, pamiętasz? - Hilde zaśmiał się i pogroził mi palce, po czym zmierzwił mi włosy, na odchodne dodał, ze coś czuję, że się dogadamy. Och ja też mam taką nadzieję. Pogoda dopisywała, więc zamiast od razu pójść do hotelu, zahaczyłyśmy o mały miejski park, w sumie to parę drzew, trochę trawy i 3 ławki, lecz genialny widok wszystko dopełnia i aż chce się tam siedzieć dłużej i dłużej. Przywykłyśmy do widoku skoczków na prawie każdym rogu, Lilly nawet przyzwyczaiła się już do tego, że jeden skoczek zainteresował się nią bardziej niż powinien. Biedny Słoweniec nie wie jeszcze tego, że wysoka blond piękność wyznaje zasadę Zero spoufalania się ze współpracownikami. W tym przypadku, Prevca traktuje właśnie jako współpracownika. 
- Daj mu może swój numer? - zaczęłam szukać czegoś w torebce i po chwili zwycięsko pomachałam paczką fajek. - Przecież tak się nim zachwycałaś w tamtym roku. - odpaliłam jedną, a w odpowiedzi dostałam gniewne spojrzenie niebieskookiej. 
- Miałaś rzucić. To po pierwsze i tak jakby, mógłby się jeszcze trochę pomęczyć. - Ach wspaniałomyślna Lilly wszystko zaplanowała, wstała z ławki, powiedziała, że nie ma ochoty już tu siedzieć i po chwili jej mała sylwetka zniknęła zza rogiem małej uliczki. Zamknęłam oczy i rozkoszowałam się delikatnymi promieniami zimowego słońca, moją sielankę przerwał ktoś, kto usiadł zbyt blisko mnie i wyrwał paczkę papierosów z dłoni. 
- Dziewczyny nie powinny palić. - rozpoznałam go, jeden ze skoczków, z niemieckiej kadry, młody, lecz to nie jego pierwszy sezon. Bezczelnie zabiera mi jednego papierosa i odpala go. 
- Sportowcy nie powinni palić. - odpłacam mu się czymś podobnym. 
- Andreas. - wstaje i podaje mi dłoń. Jest lekko rozbawiony, lecz wydaje mi się, że mam z kim wracać do hotelu. 
- Heaven. - również podaję mu dłoń, a on tajemniczo się uśmiecha. 
- Niebo? - z powrotem siada na ławce i nadal tak cholernie miło się uśmiecha.
- Mama była zafascynowana niebem i wszystkim co z tym związane, mi się chyba też trochę udzieliło. - Pocieram dłońmi, ponieważ jest już coraz zimniej, słońce już zachodzi, a parę godzin na mrozie daje się we znaki. 
- To znaczy? - chłopak wydaje się być lekko zdezorientowanym gdy szybko wstaję z ławki i prawie od niego uciekam. 
- Chcę latać. - szybko oddalam się od niego, marząc jedynie o gorącym prysznicu, ciepłej herbacie i jakimś romansidle w pokoju, które obejrzę razem z Lilly.

Tak jak chciałam tak zrobiłam. Szybki, ciepły prysznic i zaleganie pod kocykiem, i oglądanie jakiegoś romansidła. Do osłody tego nudnego wieczoru doszło parę czekolad, na otarcie łez spowodowanych śmiercią jednego z bohaterów miałyśmy chusteczki, a w moich myślach nadal siedział młody niemiecki skoczek. Film dobiegł końca, Lilly słodko drzemała, a ja nadal cała zaryczana poszłam otworzyć drzwi do naszego pokoju, bo ktoś zbyt mocno w nie pukał, a zaraz obudzi Lilly.
- Czego? - światło z korytarza prawie wypalało mi oczy. Wyglądałam jak siedem nieszczęść. Jeszcze gorzej niż po połowie dnia spędzonego na skoczni. W starych szortach, jakiejś zbyt dużej koszulce i potarganych włosach prawi nawrzeszczałam na Prevca stojącego po palącej moje oczy stronie.
- Chciałem tylko pogadać z twoją przyjaciółką. - czy on wyglądał jakby się mnie bał? Nie no Peter ja jestem  miła, ale nie dziś.
- Śpi. - złapałam się za głowę i weszłam na chwilę w głąb naszego jakże ciemnego pokoju, który choć na chwilę był ukojeniem dla moich oczu, w ciemnościach znalazłam swój telefon i wróciłam do nadal czekającego Słoweńca. - Masz jej numer. - chłopak szybko zapisał numer, podziękował i pozwolił mi na resztę wieczoru zatopić się w opłakiwaniu mojego ulubionego bohatera.

Noc minęła w miarę spokojnie, chociaż nie mogłam zasnąć,ponieważ moje myśli krążyły wśród jednej osoby, a gdy już zasnęłam telefon Lilly cały czas rozświetlał się, wraz z nadejściem nowej wiadomości od Słoweńca. W pewnej chwili żałowałam, że w ogóle dałam mu ten numer.
- Wyspana? - Blondynka wypoczęta, przeciągnęła się na łóżku i zadała mi pytanie. Po chwili dostała poduszką, a ja zakopałam się głębiej pod kołdrą. Zaśmiała się, a po dwudziestu minutach zwlekła mnie z łóżka.
- Ja nie chcę tam iść. - prawie płakałam gdy szłyśmy w stronę stołówki. - Chcę spać, proszę. - dziewczyna zaśmiała się i zajęła miejsce wśród Norwegów. Przyciągnęłam do siebie jedną herbatę, chwilę poużalałam się nad sobą i upiłam jej trochę, później dłonie schowałam w rękawach swetra, i prawie położyłam się na stole. Po chwili atmosfera rozluźniła się i to Lilly, która raczej ma problemy z nawiązywaniem rozmów żartowała razem z chłopakami, a ja, którą kiedyś uznawano za duszę towarzystwa liczyłam na zaszycie się w swoim pokoju. Pojedyncze słowa przerywane były śmiechem prawie wszystkich osób przy naszym stoliku. Norwegowie nie są pogodni? Jak tak to chyba tylko ja pasuję do tego stwierdzenia, lub większość naszych skoczków została podmieniona. Chyba nawet nie zauważyli gdy odeszłam od nich, wróciłam tylko po kurtkę  i wyszłam przed nasz hotel. Świeże powietrze z samego rana dobrze mi zrobi, szczególnie gdy jestem taka otumaniona.
- Przeziębisz się. - przez moją głowę przelatuje tylko jedna myśl, wskazująca na tylko jednego chłopaka. Uśmiecham się i odwracam. Moje przypuszczenia nie poszły na marne.
- Od kiedy się tak o mnie troszczysz, Andreasie? - zaśmiał się i wyciągnął do mnie dłoń.
- Spacer? - pokiwałam twierdząco dłoń i po chwili zniknęliśmy w pobliskim lesie.

------------------------------
Ach skończone. Trochę krótkie, ale mam nadzieję, że po pierwsze trochę się rozjaśniło, a po drugie jednak przypadnie wam do gustu. Nie wiem czy rozdziały publikowane będą często, jak na razie jestem chora i siedzę w domu, ferie dopiero od 11 lutego, ale spróbuję np. wieczorami, a wrzucać w weekendy!
Chciałabym wam baaaardzo podziękować za tyle miłych słów, które napisaliście mi na twitterze! ♥